Była noc. Nie mogłem znaleźć żadnego pustego domu żeby się przespać. A jak w końcu znajdowałem pusty dom okazywało się, że nie można się do niego dostać. Szedłem więc bez sensu po ulicy.
- Nie może być gorzej...
Mruknąłem do siebie. I wtedy usłyszałem grzmot. I wtedy luną rzęsisty deszcz. Ta moja niewyparzona gęba... Zasłoniłem głowę bluzą i zacząłem biec do jakiegoś zaułka. Zaułek był zasłonięty dachem więc nie było tam prawie wody. Usiadłem pod ścianę, podkuliłem nogi i oparłem brodę o kolana oraz złapałem się za nogi. Mój wzrok był wbity w szarą, pustą ścianę. Nie wiem dlaczego zacząłem tęsknić za moją ludzką rodziną. Za domem w którym było ciepło i sucho. Nigdy nie słuchałem się rodziców i z tego powodu jestem ścigany przez policję. Pamiętam poranek kiedy nie wiedziałem, że policja mnie złapie i zostanę po jakimś czasie hybrydą. Była siódma rano. Za oknem świeciło słońce a ja czternastoletni chłopak z tęczowymi włosami jadłem pośpiesznie śniadanie, bo bałem się, że nie zdążę na skok. Kiedy miałem wybiec z domu jak strzała ojciec zagrodził mi drogę.
- Stary suń się!
Powiedziałem, zmarszczyłem brwi i groźni spojrzałem na ojca. Jego brązowe oczy patrzyły na mnie smutno. Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale gdy teraz przypominam sobie jego wzrok powinienem go posłuchać.
- Synu musimy porozmawiać o twoim dzisiejszym...
- Ale o czym tu gadać?! A tak w ogóle to co cię to obchodzi? To moje życie a ty nie masz prawa się w nie wtrącać!
- Mam! Jestem twoim ojcem i...
- I ?! Jakoś nigdy mnie o nic nie pytałeś. Na pewno teraz będziesz jak zwykle mi mówić co mam robić.
- Mamy takie prawo..
Usłyszałem za sobą słaby, miły, kobiecy głos. Gdy się odwróciłem zobaczyłem chudą twarz chorej matki która po raz pierwszy od kilku dni wstała z łóżka.
- Nie możesz tak kraść. Kiedy ty przestaniesz to robić?
Podszedłem cicho do mamy i złapałem ją za jej chude ręce.
- Mamo będę to robić do puki nie zbiorę wystarczającej liczby pieniędzy na twoje leczenie. Muszę już iść. Nie martw się o mnie. Przecież wrócę i będziesz zdrowa. Tak jak cztery lata temu...
Puściłem jej ręce i zanim coś powiedzieli wybiegłem z domu do meliny gdzie przesiadywała nasza paczka. Gdy wszedłem do środka wszyscy już tam byli.
- No ile to można na ciebie czekać Kolorowy?
Mój stary kryptonim. Ah te czasy...
- Spokojnie. Musiałem przekonać starych, że nic mi się nie stanie.
- Dobra to gdzie ma być napad?
Zapytał jeden z członków bandy Artur. To on zginą w laboratorium.
- Jak to gdzie? W tym banku na rogu. Dobra idziemy!
Powiedział nasz szef i wszyscy założyli kominiarki. Następnie wzięliśmy broń i worki na pieniądze. Powoli zaczęliśmy iść w stronę banku. Dwóch z bandy ogłuszyło policjantów i wpadliśmy do banku z bronią w ręku a nasz szef złapał jakiegoś mężczyznę i przystawił mu lufę do głowy.
- To jest napad! Włóżcie kasę w worki a nic mu się nie stanie!
Razem z Arturem podbiegliśmy do jednej lady i położyliśmy worki na ladzie a ja wykrzyknąłem.
- Pakuj w tę worki kasę! No już!
Kasjerka spojrzała na mnie z przerażeniem. Wzięła jeden worek i zaczęła pakować do niego pieniądze.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz